Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2018

To jest właśnie dla mnie wspólnota

Kiedy jest wspólnota? Można powiedzieć, że wspólnota jest wtedy, kiedy pewna grupa ludzi gromadzi się w jednym miejscu, np. żeby uwielbiać Pana Boga. Można powiedzieć, że wspólnota jest wtedy, gdy w tej grupie mówimy sobie różne rzeczy, dzielimy się własnymi przemyśleniami, wymieniamy smutki i radości. Można powiedzieć, że wspólnota jest wtedy, gdy śpiewamy na chwałę Pana w mniej lub bardziej równej intonacji, gdy wspólnie otwieramy nasze buzie i w jedności śpiewamy o tym, jak jest Bóg dobry. To wszystko prawda. Ale dla mnie definicja wspólnoty jest nieco inna. Niedawno znów pojechałem do Łodzi na spotkanie Mocnych w Duchu. Już po wejściu na salę przywitała mnie pani, która rozpoznała mnie, że ja to ten utrudzony z Warszawy. :) Spotkałem pewnego dość starszego mężczyznę, którego znałem z wcześniejszych spotkań, bo też dołączał do wspólnoty. Powiedział, że jest pełen podziwu dla tego, że przyjeżdżam tak ze stolicy. Podzielił się ze mną różnymi swoimi opowieściami życio

Czujesz, że możesz coś od siebie dać

Stawiam na spontaniczność. Lata różnych doświadczeń życiowych sprawiają, że gdzieś tam w moim sercu coraz mocniej tkwi przekonanie, że nie warto planować nie wiadomo jak napiętego planu i potem się spinać, czy zostanie on wykonany w stu procentach. Przecież nie chodzi o plan, chodzi o fajnie spędzony czas z przyjaciółmi. Czyż nie? Jestem na herbatce z dawno niewidzianą koleżanką z Soli Deo. Stare dzieje. W pewnym momencie słyszę o różnych historiach i planach związanych z domówkami, ze spotykaniem z ludźmi, z weselami. Dowiaduję się, że koleżanka już nie ma na to sił - podświadomie pewnie czuje, że się starzeje (choć to w jej przypadku naprawdę absurd!). Pytam jednak, jak ona to robi, że ją wszyscy tak zapraszają. Ja już nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem na jakimś spotkaniu w mniejszym lub większym gronie ludzi. Nawet na zwykły spacer z kimś ciężko mi się umówić. Ona mi odpowiada: - Bo to jest tak, że jak ty zapraszasz ludzi, to potem oni zapraszają ciebie. Pamiętam, że

Wtedy jestem naprawdę Mocny w Duchu

Dla mnie ten dzień był jeszcze bardziej intensywny, ponieważ dla nowych osób we wspólnocie od rana tam zorganizowano skupienie dla dopiero co wstępujących członków. Z samego rana zebraliśmy się przy Sienkiewicza w Łodzi, podzieliliśmy informacją, kto ma ile wolnych miejsc w samochodzie, i ruszyliśmy. Ostatni miesiąc to dla mnie intensywny czas, jeśli chodzi o wgłębianie się do łódzkiej wspólnoty Mocni w Duchu. Ktoś powie: przecież jesteś z Warszawy. Nie masz tutaj niczego takiego? Ano mam. Tylko że sercem jestem za Mocnymi. Czasem jest tak, że przestajemy myśleć logicznie a zaczynamy kierować się sercem. Dla człowieka z zewnątrz to się wydawać może nawet głupie. A dla nas? A my po prostu tym żyjemy. Przestajemy wegetować, bo zaczynamy angażować się w coś, co nas przywraca do życia, pobudza. A tutaj fundament jest bardzo mocny, bo jest nim Pan Bóg. W niedzielę mogłem uczestniczyć w bardzo ważnym dla wspólnoty wydarzeniu. Przystanek Zofiówka to bardzo miłe miejsce położone koło T

Mamy tu i teraz

Poznałem duszpasterza, z którym jako moim kierownikiem duchowym odbyłem kilka krótkich, ale bardzo głębokich rozmów. Na koniec rekolekcji - w totalnej euforii i radości - o. Paweł zapytał tylko: to kiedy przyjeżdżasz do Łodzi? Przed wieloma laty żył pewien człowiek, który w wieku 60 lat postanowił zapukać do bram seminarium jezuickiego. Gdy przełożony domu otworzył i usłyszał, że ten chce wstąpić do zakonu Jezuitów, był kompletnie zaskoczony. Nie wiedział, co w tej sytuacji zrobić. Po dłuższym zastanowieniu odrzekł: Ma już pan dużo lat, obawiam się więc, że to niemożliwe. Gdyby był pan chociaż zwykłym księdzem diecezjalnym, to byśmy inaczej rozmawiali, ale tak to niestety przykro mi. Dziesięć lat później do bram seminarium jezuickiego puka dokładnie ten sam człowiek - tym razem już 70-letni. Otwiera mu przełożony, otrzymuje papierek i słyszy: Teraz już jestem księdzem diecezjalnym. Możecie mnie więc przyjąć. Co ciekawe, starzec zmarł w wieku 96 lat, a więc wiele lat jeszcze

Pozostaje jednak ufać

Starość Panu Bogu nie wyszła - mawia wielu w takich sytuacjach. Z drugiej strony o. Remigiusz Recław na jednej z konferencji przypomniał, o co się często modlimy w kościele. Od nagłej i... niespodziewanej śmierci... zachowaj nas, Panie. A czym jest nagła i niespodziewana śmierć? To taki rodzaj odejścia z tego świata, o którym nie będziemy wcześniej wiedzieli. Więc o co się modlimy? O to, żebyśmy mogli się na to odejście przygotować. A co nas może informować o zbliżającej się śmierci? Choroba. Stoję sobie na pętli, czekam na swoją linię. W zatoczkę obok wjeżdża autobus. Otwierają się drugie drzwi i obserwuję, jak powolutku wysiada z nich staruszka o kuli. Męczy się przy tym niemiłosiernie, bo podłoga ustawiona jest dość wysoko względem chodnika. Gdy już jakimś cudem stawia obie nogi na ziemi, woła jakby do siebie "o Jezu!". Patrzę z litością, smutkiem, ale cóż można zrobić - starość nie radość. Sytuacja niezbyt rzadka, bo wielu starszych ludzi narzeka na swoje zdrowie.

Moja własna Eucharystia

Wiele Świąt Wielkanocnych obchodziłem, ale czy to były Święta Zmartwychwstania Pańskiego? Tyle razy szedłem w procesji Bożego Ciała, ale czy to była procesja Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa? Milion razy byłem u spowiedzi, ale czy doświadczyłem Sakramentu Pokuty i Pojednania? Regularnie jestem na Mszy Świętej, ale czy choć raz byłem na Eucharystii? Kiedyś oglądałem filmik ze ślubnego kazania pewnego księdza, w którym zwrócił on uwagę na pewną rzecz. Otóż nazwał parę młodych... celebransami. Celebrans to ktoś, kto celebruje. Czy to musi być ksiądz? Przecież małżeństwo wspólnie celebruje sakrament małżeństwa. Niby wiadomo o co chodzi, ale jakby odświętniej, w ogóle piękniej. Nazewnictwo ma znaczenie. Myślę, że wiele osób się ze mną zgodzi. Przy wielu parafiach mamy "porządek Mszy Świętych". Godziny wymieniane są niemal hurtowo niczym rozkład jazdy autobusów. W wielu miastach ludzie spotykają się na spacery po rynkach i starówkach z myślą "może zahaczymy o

Najbardziej na świecie obdarowani

Leżę u dentysty, a w tle leci muzyka z radia. Słyszę walentynkowy jingiel. Jeszcze wcześniej przechadzam się ulicami starówki, a tam młody chłopak z wielkim bukietem róż próbuje zaczepiać pary i z uśmiechem godnym akwizytora zachęcać do kupna tego walentynkowego atrybutu. Z drugiej strony w Bazylice św. Krzyża nastrój spokojny, stonowany, wręcz ponury. A u Dominikanów na Freta duże kolejki do spowiedzi i ojciec przekonujący wiernych z ołtarza do modlitwy, postu i jałmużny. Swego czasu na jednej z grup internetowych nabiera rozpędu dyskusja na temat, czy katolik powinien obchodzić walentynki, gdy wypadają one w pierwszy dzień Wielkiego Postu, i to taki szczególny. Jedni mają dziś szczęście, inni środę popielcową - czytam gdzieś ukradkiem na facebooku. A ja mam środę popielcową i jestem szczęśliwy. Bo Wielki Post to jedne wielkie walentynki, w których to my jesteśmy najbardziej na świecie obdarowani. Prosto z krzyża.

Niepozorne 20 złotych

Wręczam pieniądze i mówię: - Mam nadzieję, że pani je mądrze wyda. - Tak, oczywiście. (w jej oczach pojawiają się łzy, jakby wzruszenia, a może smutku nad jakąś tragedią, która się wydarzyła) - Pomodlę się za panią. - Dziękuję bardzo, wszystkiego dobrego panu życzę. - Wzajemnie. Pośpiesznym krokiem wchodzę do Bazyliki św. Krzyża w Warszawie. Kościół ogarnia wielka cisza, w ławkach nie ma praktycznie nikogo, a w jednym z konfesjonałów czeka na wszystkich ksiądz z sakramentem, który najbardziej wyraża Miłosierdzie Boga. Po krótkiej modlitwie osobistej idę się wyspowiadać. Długo zwlekałem. Miałem wielki problem z tym, że próbuję słuchać głosu Boga i ciągle w tym wszystkim myślę o sobie. Na adoracji prawię Mu kazania. A przecież powinno być odwrotnie. A może nawet i nie odwrotnie, bo przecież to przede wszystkim nasz Przyjaciel. Odchodzę od konfesjonału dotknięty Łaską Bożą, klękam znów w jednej z ławek (tym razem trochę bliżej ołtarza) i zaczynam tradycyjne swoje gorzkie ża

Jestem szczęśliwy już teraz

Jeżeli nie jestem szczęśliwy dziś, jak będę potrafił być taki jutro? Czaicie to? Mnóstwo tego odkładania. A Pan Bóg przecież stawia nas w tej konkretnej sytuacji, w jakiej się znajdujemy, po coś. Może ta sytuacja ma nas czegoś nauczyć, może to ma nam pomóc przejść pewien kryzys. A my to odsuwamy, uznajemy że tego nie ma i myślimy, że jutro wstaniemy i noc to zagarnie niczym jakaś niewidzialna ręka mgłę poranną, gdy słońce wysunie się na pierwszy plan. Tak sobie aktualizuję moje profile na różnych portalach społecznościowych i w dwóch miejscach ukazało się pole na motto lub cytat życiowy. I tak się zacząłem zastanawiać, co by tam wrzucić. Niby mam sporo takich, ale w sumie nie wiem co jest takie najulubieńsze. Poszperałem wśród moich ulubionych pisarzy. Jednym z nich jest Phil Bosmans, duchowny z jednego z europejskich krajów, który przepięknie pisze nt. życia, szczęścia, miłości. I natrafiłem na taki jeden cytat, a raczej  fragment pewnego jego większego wywodu: &

Zamknąć na miłość

1 stycznia ksiądz proboszcz w mojej parafii ma taki zwyczaj, że po ogłoszeniach duszpasterskich składając życzenia przytacza Błogosławieństwo Aaronowe. Brzmi ono tak: "Niech cię Pan błogosławi i strzeże. Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską. Niech zwróci ku tobie swoje oblicze i niech cię obdarzy pokojem." Myślę, że to są najgenialniejsze życzenia, jakimi można obdarować człowieka. Wzięte prosto z Biblii, ukazujące tę niezwykłą bliskość Boga. Jest w tym też duża doza optymizmu. My się przyzwyczailiśmy, że słowa brane z Pisma Świętego są takie wzniosłe, dostojne, a jak czytam to błogosławieństwo, odczuwam głęboką radość w sercu, czuję jakby te życzenia były mi bardzo bliskie, ukazywały dokładnie to, czego potrzebuję. A przecież wszyscy właśnie potrzebujemy tej bliskości Najwyższego. Przecież wszyscy chcemy doznawać pokoju. Niektórzy to nie tylko pokoju, ale także - a może przede wszystkim - spokoju! Myślę, że te życzenia mają