Czasem już tak po prostu jest, że podróżując po mieście napotykamy zachowania ludzkie, które nie są wcale złośliwe, ale powodują u nas zwiększony poziom nerwów. Bywa i tak, że sami jesteśmy tym sytuacjom winni. fot. TVN Warszawa Wyobraźmy sobie moment, w którym wykończeni po ciężkim dniu pracy wsiadamy do ukochanego autobusu linii 114, 116, 157 (czy jakiegokolwiek, podstawcie sobie dowolny numer). Siadamy na swoje ulubione miejsce, które jest o dziwo wolne (prawo Murphy'iego mówi, że w takich chwilach jest ono zazwycza zajęte). Wyciągamy książkę, gazetę, smartfona czy innego zapełniacza czasu i nagle dostrzegamy człowieka, który z równie radosną miną zasiada u naszego boku. I się zaczyna. Pół biedy, jeśli ta osoba ładnie pachnie. Wtedy z największą przyjemnością możemy obserwować i nasłuchiwać jej czynności. Jedno jest jednak pewne - w takich chwilach to nasz wróg publiczny nr 1. Władimir Putin mógłby się schować. Do naszych uszu dobiega pełen ekscytacji głos: "Hal...