Przejdź do głównej zawartości

WARSZAWA Z PASJĄ (2): Musiała tu usiąść

Czasem już tak po prostu jest, że podróżując po mieście napotykamy zachowania ludzkie, które nie są wcale złośliwe, ale powodują u nas zwiększony poziom nerwów. Bywa i tak, że sami jesteśmy tym sytuacjom winni.

fot. TVN Warszawa
Wyobraźmy sobie moment, w którym wykończeni po ciężkim dniu pracy wsiadamy do ukochanego autobusu linii 114, 116, 157 (czy jakiegokolwiek, podstawcie sobie dowolny numer). Siadamy na swoje ulubione miejsce, które jest o dziwo wolne (prawo Murphy'iego mówi, że w takich chwilach jest ono zazwycza zajęte). Wyciągamy książkę, gazetę, smartfona czy innego zapełniacza czasu i nagle dostrzegamy człowieka, który z równie radosną miną zasiada u naszego boku. I się zaczyna.

Pół biedy, jeśli ta osoba ładnie pachnie. Wtedy z największą przyjemnością możemy obserwować i nasłuchiwać jej czynności. Jedno jest jednak pewne - w takich chwilach to nasz wróg publiczny nr 1. Władimir Putin mógłby się schować. Do naszych uszu dobiega pełen ekscytacji głos: "Halo? No już jestem w autobusie, możemy rozmawiać." To jest ten moment zażenowania, w którym wiesz, że nie jest najlepiej. Prawo Murphy'iego mówi w tym momencie, że do końca trasy zostało nam jeszcze co najmniej milion przystanków.

Jest oczywiście cień szansy, że rozmowa telefoniczna współtowarzysza podróży będzie wyglądać mniej więcej jak na ilustracji obok. Ale nie łudźmy się, wg Prawa Murph'iego, prawdopodobieństwo wystąpienia takiej sytuacji jest wręcz znikome. Jednak te rozmowy nie muszą być wcale złe. Mogą np. zastąpić książkę. Mówię całkiem serio! Ludzkie dramaty, perypetie, przygody życiowe - to jest to, co może nam uatrakcyjnić podróż.

A teraz przenieśmy się do miejsca, w którym z reguły oczekujemy na środek transportu, który zawiezie nas do upragnionego celu podróży. Jednym słowem - jesteśmy na przystanku. Prawo Murphy'iego mówi, że jak się spieszymy, autobusu prawdopodobnie przez długi czas nie będzie. Co więcej, akurat tego dnia występuje paraliż miasta. Nawet jeśli to niedzielny poranek. Wszak prawo musi się wypełnić. Powiem więcej! Najczęściej wtedy naszym wrogiem publicznym nr 1 jest kierowca poprzedniego autobusu. Z reguły wciela się on w szatana, który czeka specjalnie po to, żeby nas przytrzasnąć i odjechać. Oczywiście bez nas. Jacy jesteśmy wtedy wściekli. Sprawdzamy nerwowo rozkład i czytamy z niego, że kolejny autobus powinien przybyć za 6 minut. W "nieoficjalnym" przeliczniku to równowartość półtorej godziny na wykładzie.

A co z ludźmi z małych miast i miasteczek? Oni takich luksusów nie mają. Jak im autobus odjedzie, to modlą się, żeby jeszcze jakiś inny pojawił się na przystanku i ich zabrał. Jakie to zabawne, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Poznaję to po sobie. Gdy planuję jechać PKS-em z miejscowości rzędu 1000 mieszkańców, wychodzę najczęściej już 20 min przed kursem, żeby być pewny, że na pewno na autobus zdążę. Jak to jest w Warszawie?

W Warszawie możemy zaobserwować wiele uzdrowisk. Są to najczęściej stacje metra. Ostatnio byłem świadkiem, jak pani w dość podeszłym wieku, widząc skład zaczęła biec, ile sił w nogach. Zdążyła. Co prawda przytrzasnęły ją jeszcze drzwi, a ona sama mało co nie upadła... Ale zdążyła. Być może przeczuwała, że pociąg metra odjeżdżający o 9:40 może być ostatnim tego dnia.


Jechałem ostatnio autobusem. Kto mnie zna, ten wie, że to nic nadzwyczajnego. Ważnym szczegółem dla tej opowieści będzie fakt, iż planowana trasa przejazdu była bardzo długa. Uradowany wolnym miejscem siedzącym przy oknie postanawiam tam usiąść. Myślę sobie, że skoro przede mną długa podróż, to siedząc w takim miejscu nie będę nikomu przeszkadzać. O dziwo przez prawie całą drogę miejsce koło mnie jest puste. Nie ukrywam, że to dla mnie bardzo komfortowa sytuacja. W pewnym momencie zauważam, że za dwa przystanki muszę wysiąść. Powolutku się przygotowuję do wyjścia i przystanek wcześniej siada koło mnie ona - mój wróg publiczny nr 1. Starsza pani o lasce i z milionem siat. Właściwie nie siada. Ona się wtacza. Pół godziny miałem wolne miejsce, a gdy zaraz będę potrzebował wysiąść, akurat moją drogę zagrodziła owa pasażerka. Czyli to znaczy, że za chwilę znów będzie musiała się "staszczyć", żeby mnie przepuścić. Niby to nic złośliwego, bo czym zawiniła ta biedna staruszka, że akurat tam wsiadła i że akurat tu było wolne miejsce. Ale i tak myślę sobie: "Musiała tu usiąść..."

Jeśli chcesz podzielić się opinią na dany temat, skrytykować, pochwalić, zapytać, czy choćby zwyczajnie skomentować, zachęcam do pisania komentarzy, a także prywatnych wiadomości na adres mejlowy: wyruszycwdal@gmail.com

Komentarze

  1. Wiedziałam, że poruszysz temat zagradzania drogi przez staruszkę na przedostatnim przystanku :D

    Swoją drogą bardzo zabawny tekst, a jednocześnie bardzo prawdziwy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, wiedziałaś po tytule, po znaniu mnie, czy po czym?

      Usuń
    2. Po tytule i po znaniu Ciebie. Jechaliśmy razem nie raz nie dwa i nie raz nie dwa temat schodził na tę niezręczną sytuację, gdy chcesz wysiadać a tu Ci ktoś nagle siada na przedostatnim przystanku :)

      Usuń
    3. Ach, jestem zaskoczony, bo sam tego nie pamiętam!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wywiad z ks. Robertem Grzybowskim

ks. Robert Grzybowski - duszpasterz diecezji drohiczyńskiej, pasjonat sportu, miłośnik wspinaczki górskiej, zdobywca wielu szczytów Czy odprawiając mszę na szczycie góry, czuje się ksiądz bliżej nieba? Pewnie tak. Jest w tym jakiś mistycyzm. Trudno jest mi mocno przekazać, bo jest w tym jakaś intymność. To też jest taki moment, który ciężko uchwycić. Na górze jest zimno, są niedogodne warunki… Na pewno jednym z naszych największych przeżyć na szczycie był McKinley. Ta zimna góra, na której były dogodne warunki, pozwoliła nam na niezwykłe dla nas przeżycie. To było chyba moje najwyraźniejsze doświadczenie, że patrzę na całą Amerykę z góry, z najwyższego punktu i mówię: „Boże, błogosław im.” Pytam nieprzypadkowo, gdyż jedną z księdza pasji jest wspinaczka wysokogórska, ale też piłka nożna, kajaki czy wyprawy rowerowe. Znajduje ksiądz na to czas wśród innych duszpasterskich obowiązków? Chyba jest coraz słabiej. Czuję się sfrustrowany, że nie mam czasu i tak wybieram...

To jest właśnie dla mnie wspólnota

Kiedy jest wspólnota? Można powiedzieć, że wspólnota jest wtedy, kiedy pewna grupa ludzi gromadzi się w jednym miejscu, np. żeby uwielbiać Pana Boga. Można powiedzieć, że wspólnota jest wtedy, gdy w tej grupie mówimy sobie różne rzeczy, dzielimy się własnymi przemyśleniami, wymieniamy smutki i radości. Można powiedzieć, że wspólnota jest wtedy, gdy śpiewamy na chwałę Pana w mniej lub bardziej równej intonacji, gdy wspólnie otwieramy nasze buzie i w jedności śpiewamy o tym, jak jest Bóg dobry. To wszystko prawda. Ale dla mnie definicja wspólnoty jest nieco inna. Niedawno znów pojechałem do Łodzi na spotkanie Mocnych w Duchu. Już po wejściu na salę przywitała mnie pani, która rozpoznała mnie, że ja to ten utrudzony z Warszawy. :) Spotkałem pewnego dość starszego mężczyznę, którego znałem z wcześniejszych spotkań, bo też dołączał do wspólnoty. Powiedział, że jest pełen podziwu dla tego, że przyjeżdżam tak ze stolicy. Podzielił się ze mną różnymi swoimi opowieściami życio...

Czujesz, że możesz coś od siebie dać

Stawiam na spontaniczność. Lata różnych doświadczeń życiowych sprawiają, że gdzieś tam w moim sercu coraz mocniej tkwi przekonanie, że nie warto planować nie wiadomo jak napiętego planu i potem się spinać, czy zostanie on wykonany w stu procentach. Przecież nie chodzi o plan, chodzi o fajnie spędzony czas z przyjaciółmi. Czyż nie? Jestem na herbatce z dawno niewidzianą koleżanką z Soli Deo. Stare dzieje. W pewnym momencie słyszę o różnych historiach i planach związanych z domówkami, ze spotykaniem z ludźmi, z weselami. Dowiaduję się, że koleżanka już nie ma na to sił - podświadomie pewnie czuje, że się starzeje (choć to w jej przypadku naprawdę absurd!). Pytam jednak, jak ona to robi, że ją wszyscy tak zapraszają. Ja już nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem na jakimś spotkaniu w mniejszym lub większym gronie ludzi. Nawet na zwykły spacer z kimś ciężko mi się umówić. Ona mi odpowiada: - Bo to jest tak, że jak ty zapraszasz ludzi, to potem oni zapraszają ciebie. Pamiętam, że ...