Przejdź do głównej zawartości

Bitwa o swoje serce

"Jak czytałem o jednym rycie u Czejenów, to mi ciarki na moim męskim grzbiecie przechodziły. Czejenowie mieli jako plemię indiańskie swoich żołnierzy. Nazywali się "Dog Soldiers" [Psy Żołnierze]. A jeszcze wśród tych psów żołnierzy byli psy oficerowie. To już w ogóle wyższa szkoła jazdy. Oni mieli taki ryt inicjacyjny, w którym zawijali rękawy i wsadzali ręce po łokcie do gotującej wody.
A po wyjęciu z gotującej wody wsadzali te same ręce do ognia, żeby pokazać, że wcale im za gorąco nie było. Potem wyjmowali z ognia. Oczywiście ręce mieli totalnie poranione, mieli blizny na całe lata, ale to byli tacy twardziele, że nosili takie płaszcze z długiej skóry i jak był napad na wioskę Czejenów, to taki Czejen brał dzidę, przybijał się w ten pas, żeby nie uciec i oddawał życie za wszystkich. Kobiety z dziećmi uciekały, a Czejen przybity, żeby nie uciekł.
Dlaczego my księża nosimy sutannę? Że jak będzie napad na ludzi, to my się mamy krzyżem chrystusowym przybić do ziemi i was wszystkich ratować, i oddać za was życie."
 ks. Piotr Pawlukiewicz


Czytam ostatnio książkę "Dzikie serce" Johna Eldridge'a. Autor pisze tam m.in. o swoich wyprawach w nieznane i dzikie miejsca, żeby być blisko natury. Wspomina o gonitwie za zwierzyną. Ona w pewnym momencie mu znika z horyzontu, ale John wydaje się być tym wcale niewzruszony. Pisze, że szuka tam czegoś więcej - własnego serca.

Jest w tej książce też coś, co mnie szczególnie zadziwiło. Mamy teraz klimat piłkarski, gdyż trwa Euro. Wielu mężczyzn (zresztą i nie tylko) spędza dużo czasu kibicując różnym reprezentacjom, czy to przed telewizorem, czy to w barach i na świeżym powietrzu. John Eldridge pisze, że mężczyznom brakuje we współczesnym świecie dzikości, pozwolenia na bycie takim nieujarzmionym i walecznym rycerzem. Wpycha się ich w garnitury i każe codziennie z teczką jechać do pracy, a kibicowanie drużynom piłkarskim to jedyna forma pewnej rywalizacji, którą mają.

Mnie do meczów nie ciągnie. Do walk, wojen, "rycerzowania" także. Pragnę stabilizacji, spokoju, wewnętrznego poczucia kontroli nad wszystkim. Czy jestem prawdziwym mężczyzną?

Czy można w ogóle wepchnąć w takie ramki to wszystko, o czym napisałem powyżej? A może przypadkiem chodzi o coś więcej? Wewnętrzna walka z samym sobą, bitwa o wartości, o rodzinę, dom. To też przecież mega trudna sprawa. Tylko skąd brać siłę do tej walki? Bardzo lubię ciszę. Uwielbiam spacery, podczas których mogę sobie wiele rzeczy przemyśleć. Kocham obserwować świat i doceniać jego pozytywne walory.

Drogi mężczyzno, ty też możesz znaleźć czynność, przy której będziesz na nowo odżywał. I ważne w tym wszystkim jest to, żebyś potem wstawał do walki. O swoich najbliższych, o wiarę, o dom, o swoje serce.


"Miej czas na to, aby pomyśleć - to źródło mocy. Miej czas na modlitwę - to największa siła na ziemi. Miej czas na uśmiech - to muzyka duszy."      
                                 bł. Matka Teresa z Kalkuty 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wywiad z ks. Robertem Grzybowskim

ks. Robert Grzybowski - duszpasterz diecezji drohiczyńskiej, pasjonat sportu, miłośnik wspinaczki górskiej, zdobywca wielu szczytów Czy odprawiając mszę na szczycie góry, czuje się ksiądz bliżej nieba? Pewnie tak. Jest w tym jakiś mistycyzm. Trudno jest mi mocno przekazać, bo jest w tym jakaś intymność. To też jest taki moment, który ciężko uchwycić. Na górze jest zimno, są niedogodne warunki… Na pewno jednym z naszych największych przeżyć na szczycie był McKinley. Ta zimna góra, na której były dogodne warunki, pozwoliła nam na niezwykłe dla nas przeżycie. To było chyba moje najwyraźniejsze doświadczenie, że patrzę na całą Amerykę z góry, z najwyższego punktu i mówię: „Boże, błogosław im.” Pytam nieprzypadkowo, gdyż jedną z księdza pasji jest wspinaczka wysokogórska, ale też piłka nożna, kajaki czy wyprawy rowerowe. Znajduje ksiądz na to czas wśród innych duszpasterskich obowiązków? Chyba jest coraz słabiej. Czuję się sfrustrowany, że nie mam czasu i tak wybieram...

Między wierszami (2): "Bóg cię kocha, a to już trzy osoby"

Pisałem Wam już o radiu, w którym działam. Chciałbym Wam teraz przedstawić Olę. Ola jest absolwentką Akademickiego Stowarzyszenia Katolickiego „Soli Deo”. Kiedyś realizowałem studencki program. Dzień jak co dzień. Jednym z tematów audycji była akcja „Wierność jest sexy” organizowana przez to stowarzyszenie. Ola pojawiła się w studiu w roli gościa. Miała opowiedzieć o tej akcji słuchaczom. Ja wtedy byłem na takim etapie mojej wiary, że nie angażowałem się bliżej w żadne wspólnoty i organizacje katolickie, wolałem wierzyć sam i we wnętrzu własnego serca, nie przyznając się nawet za bardzo najbliższym. Tak się jakoś złożyło, że Ola zapragnęła po audycji nagranie wywiadu, a prowadzący spieszył się na tramwaj. Zapytał mnie więc, czy nie mógłbym dziewczynie zgrać rozmowę. Odpowiedziałem, że bardzo chętnie, wszak miałem dużo czasu. Obiecałem, że wyślę jej nagranie na mejla. Przy okazji wysyłania wiadomości z załącznikiem wspomniałem Oli, że bardzo mi się ta akcja podoba – ...

Czujesz, że możesz coś od siebie dać

Stawiam na spontaniczność. Lata różnych doświadczeń życiowych sprawiają, że gdzieś tam w moim sercu coraz mocniej tkwi przekonanie, że nie warto planować nie wiadomo jak napiętego planu i potem się spinać, czy zostanie on wykonany w stu procentach. Przecież nie chodzi o plan, chodzi o fajnie spędzony czas z przyjaciółmi. Czyż nie? Jestem na herbatce z dawno niewidzianą koleżanką z Soli Deo. Stare dzieje. W pewnym momencie słyszę o różnych historiach i planach związanych z domówkami, ze spotykaniem z ludźmi, z weselami. Dowiaduję się, że koleżanka już nie ma na to sił - podświadomie pewnie czuje, że się starzeje (choć to w jej przypadku naprawdę absurd!). Pytam jednak, jak ona to robi, że ją wszyscy tak zapraszają. Ja już nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem na jakimś spotkaniu w mniejszym lub większym gronie ludzi. Nawet na zwykły spacer z kimś ciężko mi się umówić. Ona mi odpowiada: - Bo to jest tak, że jak ty zapraszasz ludzi, to potem oni zapraszają ciebie. Pamiętam, że ...