Przejdź do głównej zawartości

Odnaleźć samego siebie

Długo myślałem nad tym, od czego tu zacząć moje przemyślenia blogowe. Może od podstawy - od tego, co zainspirowało mnie do stworzenia takiego miejsca w internecie:


Skąd brać siłę, żeby żyć wiarą? Czy ja żyję, czy wegetuję? Kim tak naprawdę jestem? Te pytania nie dają mi spokoju od dawna. Można przecież normalnie chodzić, jeść, spać, uczyć się - ale nie żyć. Można pomagać innym, być dobrym dla ludzi, z pozoru otwartym na nowe znajomości i przygody - ale nie tętnić życiem.

Ks. Piotr Pawlukiewicz opowiadał historię o pewnej małej parafii w południowo-wschodniej Polsce, do której w odwiedziny przyjechał biskup. Ksiądz proboszcz poszedł mu pokazać jak ładnie się urządził, a z gospodynią na obiad się umówił na 14:00. Trochę im się zeszło, przyszli na plebanię godzinę spóźnieni. Biskup zaczął jeść obiad i do gospodyni się zwrócił słowami: "Oj, coś zimna ta zupa". A ona mu na to: "Trzeba było dłużej gadać!". Drugą historię, którą chciałem się z wami podzielić, opowiedział dominikanin o. Norbert Kuczko, jak to pewnej niedzieli rozdawał Komunię św. podczas mszy i podeszła do niego w kolejce mała dziewczynka. Ojciec jej zrobił znak krzyża na czole. Dziewczynka wyraźnie zasmucona odeszła i stanęła jeszcze raz w tej samej kolejce. Kiedy podeszła, zapytał ją: "Ty chyba jeszcze nie do Komunii?". Na to dziewczynka odparła: "A dla dzieci cukierków nie będzie?".

Pomyślałem sobie, że w tych dwóch osobach (gospodyni i małej dziewczynce) jest coś, czego brakuje wielu współczesnym ludziom, także i mi. Życia. One były po prostu sobą. Nęka nas ciągle brak pewności siebie, lęk przed tym, co ludzie o nas pomyślą. Tak można długo trwać - żyć, ale nie żyć.

Na zakończenie tego wpisu chciałbym się z wami podzielić jeszcze jedną opowieścią - tym razem ks. Mirosława Malińskiego:
Odwiedzałem panią Wandę (zmarła w wieku 99 lat). Była zupełnie samotna. Wszyscy pomarli. Jeden mąż, drugi mąż, dzieci, a nawet wnuki. Była zupełnie sama. Jej życie zawęziło się do kuchni, gdzie miała swoje legowisko. Potrafiła przenieść się na wózek i samodzielnie pojechać do toalety. -- Bóg o mnie zapomniał - mawiała. - Kto to widział, żyć tak długo. Ale jeśli Bóg ma ważniejsze sprawy, ja poczekam. Zawsze, gdy przychodziłem do niej, ściskała mnie i całowała bardzo czule. Kiedyś wycałowała mnie namiętnie, po czym oświadczyła: - Mam półpaśca! -Ależ to jest zaraźliwe - jęknąłem. - Taż ta księdza nie zarażę. I nie zaraziła.

Przyszedłem kiedyś do niej w pierwszy piątek miesiąca, na samym początku stycznia. Wszedłem jakiś taki rozradowany, już nie pamiętam, że to śnieg spadł, czy że stopniał. Wchodzę, pocałunki, serdeczności i pytam: - Pani Wando, jak tam święta? I jak mnie ścięło. Zwariowałem. Jak można tę kobietę pytać o święta? Jeszcze w dni powszednie przychodzi do niej opiekunka na kilka godzin i obiad przygotuje, przychodzą studenci z naszego duszpasterstwa, ale w święta ona jest zupełnie sama, nikt do niej nie przychodzi. Przetrwać święta to jest dla niej sukces. A tu pojawia się radosny klecha i jak kulą w płot.


Pani Wanda zaś mówi tak: - Proszę księdza, w tym roku było bardzo pięknie i tak uroczyście. Proszę sobie wyobrazić, w Wigilię odsunęłam wszystko ze stołu, rozłożyłam sobie serwetkę - i tu pokazuje mi taką zwyczajną papierową serwetkę z motywem świątecznym - zapaliłam świece i laską zgasiłam światło. Było pięknie. Cała kuchnia w blasku tej świecy. Jaki nastrój. Przypominałam sobie wszystkich: babunię, mamusię, tatę, jednego męża, drugiego, dzieci… Wszystkich wspominałam. Było mi tak dobrze i uroczyście. Koło północy przyszła sąsiadka. U niej dom pełen gości, a ona przypomniała sobie o mnie. Dobra kobieta. Przyniosła kapustę z grzybami, karpia pieczonego, pierogi z grzybami. Zjadłam wszystko, wątroba bolała mnie do rana. Było pięknie i uroczyście. No po prostu, tyle radości.
 Takiej prawdziwej radości życzę wam przez te zbliżające się święta i na kolejne dni!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wywiad z ks. Robertem Grzybowskim

ks. Robert Grzybowski - duszpasterz diecezji drohiczyńskiej, pasjonat sportu, miłośnik wspinaczki górskiej, zdobywca wielu szczytów Czy odprawiając mszę na szczycie góry, czuje się ksiądz bliżej nieba? Pewnie tak. Jest w tym jakiś mistycyzm. Trudno jest mi mocno przekazać, bo jest w tym jakaś intymność. To też jest taki moment, który ciężko uchwycić. Na górze jest zimno, są niedogodne warunki… Na pewno jednym z naszych największych przeżyć na szczycie był McKinley. Ta zimna góra, na której były dogodne warunki, pozwoliła nam na niezwykłe dla nas przeżycie. To było chyba moje najwyraźniejsze doświadczenie, że patrzę na całą Amerykę z góry, z najwyższego punktu i mówię: „Boże, błogosław im.” Pytam nieprzypadkowo, gdyż jedną z księdza pasji jest wspinaczka wysokogórska, ale też piłka nożna, kajaki czy wyprawy rowerowe. Znajduje ksiądz na to czas wśród innych duszpasterskich obowiązków? Chyba jest coraz słabiej. Czuję się sfrustrowany, że nie mam czasu i tak wybieram...

To jest właśnie dla mnie wspólnota

Kiedy jest wspólnota? Można powiedzieć, że wspólnota jest wtedy, kiedy pewna grupa ludzi gromadzi się w jednym miejscu, np. żeby uwielbiać Pana Boga. Można powiedzieć, że wspólnota jest wtedy, gdy w tej grupie mówimy sobie różne rzeczy, dzielimy się własnymi przemyśleniami, wymieniamy smutki i radości. Można powiedzieć, że wspólnota jest wtedy, gdy śpiewamy na chwałę Pana w mniej lub bardziej równej intonacji, gdy wspólnie otwieramy nasze buzie i w jedności śpiewamy o tym, jak jest Bóg dobry. To wszystko prawda. Ale dla mnie definicja wspólnoty jest nieco inna. Niedawno znów pojechałem do Łodzi na spotkanie Mocnych w Duchu. Już po wejściu na salę przywitała mnie pani, która rozpoznała mnie, że ja to ten utrudzony z Warszawy. :) Spotkałem pewnego dość starszego mężczyznę, którego znałem z wcześniejszych spotkań, bo też dołączał do wspólnoty. Powiedział, że jest pełen podziwu dla tego, że przyjeżdżam tak ze stolicy. Podzielił się ze mną różnymi swoimi opowieściami życio...

Czujesz, że możesz coś od siebie dać

Stawiam na spontaniczność. Lata różnych doświadczeń życiowych sprawiają, że gdzieś tam w moim sercu coraz mocniej tkwi przekonanie, że nie warto planować nie wiadomo jak napiętego planu i potem się spinać, czy zostanie on wykonany w stu procentach. Przecież nie chodzi o plan, chodzi o fajnie spędzony czas z przyjaciółmi. Czyż nie? Jestem na herbatce z dawno niewidzianą koleżanką z Soli Deo. Stare dzieje. W pewnym momencie słyszę o różnych historiach i planach związanych z domówkami, ze spotykaniem z ludźmi, z weselami. Dowiaduję się, że koleżanka już nie ma na to sił - podświadomie pewnie czuje, że się starzeje (choć to w jej przypadku naprawdę absurd!). Pytam jednak, jak ona to robi, że ją wszyscy tak zapraszają. Ja już nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem na jakimś spotkaniu w mniejszym lub większym gronie ludzi. Nawet na zwykły spacer z kimś ciężko mi się umówić. Ona mi odpowiada: - Bo to jest tak, że jak ty zapraszasz ludzi, to potem oni zapraszają ciebie. Pamiętam, że ...