Przejdź do głównej zawartości

Jak się nie da, a bardzo się chce... to można

Ks. Roberta Grzybowskiego znałem ze swojej parafii. Mimo, że pochodzi on z Podlasia, to przez 2 lata był w Warszawie doktorantem UKSW. I tak się złożyło, że u mnie w kościele co niedzielę odprawiał wieczorne msze. Jakoś bardzo mi wpadały w ucho jego kazania, bo były pełne pokory i prostoty. Zresztą pierwszy raz widziałem, żeby przed mszą ksiądz siedział na ołtarzu i po prostu się modlił. Może drobiazg, bo to nie chodzi o pokazanie się, ale jednak to jest dobry przykład dla innych.

Szybko odszedł, ale tak to już bywa, że księża raz są tu, raz gdzie indziej. Trzeba iść dalej, szukać dalej, głosić dalej. Ks. Robert przeniósł się z powrotem do swojej diecezji. Tak się złożyło, że przed rokiem koordynowałem audycję REFLEKtor w Akademickim Radiu Kampus. To był taki program, w którym z moim przewspaniałym zespołem (który w tym momencie pozdrawiam) mówiliśmy ludziom o Bogu, o wartościach chrześcijańskich, pokazywaliśmy, że wiara nie musi być nudna. Miałem ten zaszczyt organizować dwukrotnie rekolekcje radiowe w ramach tej audycji. To było naprawdę mocne, bo o ile w katolickim radiu rekolekcje nie są niczym niezwykłym, tak my je prezentowaliśmy w kompletnie świeckiej stacji. Coś niesamowitego. Wielka odpowiedzialność, bo trafialiśmy do różnych słuchaczy. Dlaczego o rekolekcjach wspomniałem? Nie udało mi się na nie ściągnąć ks. Roberta z Drohiczyna. A bardzo chciałem. Dwukrotnie natrafiliśmy na świetnych kaznodziejów, to trzeba przyznać. Ale gdzieś w głowie dalej siedział mi ks. Robert, z którym miałem takie poczucie, że muszę go kiedyś na jakieś wydarzenie zaprosić.

We wrześniu mi odpisał na mejla. Pierwszy sukces jest! Dotarłem do niego! Tylko jeszcze jeden problem - ksiądz rzadko bywa w Warszawie. Napisał mi, że odezwie się jak tylko będzie w pobliżu. Po trzech miesiącach przypomniałem o sobie i akurat ksiądz miał zamiar przyjechać do mojej parafii spowiadać na rekolekcjach. Dowiedziałem się o tym dwa dni przed tym przyjazdem. Na totalnym spontanie ustaliliśmy godzinę spotkania. Ksiądz miał przyjechać do studia radiowego, gdzie byliśmy umówieni na wywiad. O 13:00 wyjechał z rodzinnej miejscowości, o 17:00 był umówiony na spowiedź, o 15:00 miał przyjechać do mnie do radia. O godz. 15:40 przez telefon powiedział mi, że stoi w korku i nie wiadomo, czy dojedzie. Padał ogromny deszcz, mocno hulał wiatr. Warunki jak z jakiegoś filmu dramatycznego. Widziałem, jak z parkingu biegł przez ten deszcz, żeby tylko zdążyć choć na chwilę nagrania.

Gdy wreszcie udało nam się spotkać, powiedziałem ks. Robertowi, że starannie wszystko obliczyłem czasowo i że powinniśmy zdążyć. Usłyszałem, że ksiądz odpowie na wszystko, co tylko będę chciał. Nagraliśmy wspaniałą rozmowę, wyrobiliśmy się czasowo. No i chyba ksiądz zdążył na tę spowiedź, bo wyszedł w miarę wcześnie.

Dlaczego tak dokładnie to opisałem? Ks. Robert w wywiadzie mówił dużo o niezałamywaniu się. Kiedy będziesz w ciężkiej sytuacji, Pan Bóg Cię poprowadzi. I uda się. Tylko trzeba zaufać. I być może wchodzenia na szczyt nie da się porównać ze staniem w korkach, grą o czas z rozmową, czy biegiem w deszczu, ale jest tu coś z takiego zdobywania szczytu. Tym szczytem może być realizacja naszego celu, choćby najmniejszego. W końcu sukces należy zdobywać małymi kroczkami. Zaczyna się od tego, że coś nam małego wyjdzie, potem uda nam się zrobić coś więcej, i więcej, i więcej... aż popadniemy w pychę. Żartowałem!

Ostatnio Kabaret Ani Mru Mru występuje z programem "Jak się nie da, a bardzo się chce... to można!". I tak sobie myślę, że to proste hasło może być niezwykle życiowe. Jak się nie da, to można. Tylko trzeba chcieć. I Pan Bóg poprowadzi nas, nawet jak będzie ciężko. Trzeba tylko ufać. I potem nagle okaże się, że udało nam się zrobić więcej niż przewidywaliśmy.

Jak się nie da, a bardzo się chce... to można.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wywiad z ks. Robertem Grzybowskim

ks. Robert Grzybowski - duszpasterz diecezji drohiczyńskiej, pasjonat sportu, miłośnik wspinaczki górskiej, zdobywca wielu szczytów Czy odprawiając mszę na szczycie góry, czuje się ksiądz bliżej nieba? Pewnie tak. Jest w tym jakiś mistycyzm. Trudno jest mi mocno przekazać, bo jest w tym jakaś intymność. To też jest taki moment, który ciężko uchwycić. Na górze jest zimno, są niedogodne warunki… Na pewno jednym z naszych największych przeżyć na szczycie był McKinley. Ta zimna góra, na której były dogodne warunki, pozwoliła nam na niezwykłe dla nas przeżycie. To było chyba moje najwyraźniejsze doświadczenie, że patrzę na całą Amerykę z góry, z najwyższego punktu i mówię: „Boże, błogosław im.” Pytam nieprzypadkowo, gdyż jedną z księdza pasji jest wspinaczka wysokogórska, ale też piłka nożna, kajaki czy wyprawy rowerowe. Znajduje ksiądz na to czas wśród innych duszpasterskich obowiązków? Chyba jest coraz słabiej. Czuję się sfrustrowany, że nie mam czasu i tak wybieram...

Czujesz, że możesz coś od siebie dać

Stawiam na spontaniczność. Lata różnych doświadczeń życiowych sprawiają, że gdzieś tam w moim sercu coraz mocniej tkwi przekonanie, że nie warto planować nie wiadomo jak napiętego planu i potem się spinać, czy zostanie on wykonany w stu procentach. Przecież nie chodzi o plan, chodzi o fajnie spędzony czas z przyjaciółmi. Czyż nie? Jestem na herbatce z dawno niewidzianą koleżanką z Soli Deo. Stare dzieje. W pewnym momencie słyszę o różnych historiach i planach związanych z domówkami, ze spotykaniem z ludźmi, z weselami. Dowiaduję się, że koleżanka już nie ma na to sił - podświadomie pewnie czuje, że się starzeje (choć to w jej przypadku naprawdę absurd!). Pytam jednak, jak ona to robi, że ją wszyscy tak zapraszają. Ja już nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem na jakimś spotkaniu w mniejszym lub większym gronie ludzi. Nawet na zwykły spacer z kimś ciężko mi się umówić. Ona mi odpowiada: - Bo to jest tak, że jak ty zapraszasz ludzi, to potem oni zapraszają ciebie. Pamiętam, że ...

To jest właśnie dla mnie wspólnota

Kiedy jest wspólnota? Można powiedzieć, że wspólnota jest wtedy, kiedy pewna grupa ludzi gromadzi się w jednym miejscu, np. żeby uwielbiać Pana Boga. Można powiedzieć, że wspólnota jest wtedy, gdy w tej grupie mówimy sobie różne rzeczy, dzielimy się własnymi przemyśleniami, wymieniamy smutki i radości. Można powiedzieć, że wspólnota jest wtedy, gdy śpiewamy na chwałę Pana w mniej lub bardziej równej intonacji, gdy wspólnie otwieramy nasze buzie i w jedności śpiewamy o tym, jak jest Bóg dobry. To wszystko prawda. Ale dla mnie definicja wspólnoty jest nieco inna. Niedawno znów pojechałem do Łodzi na spotkanie Mocnych w Duchu. Już po wejściu na salę przywitała mnie pani, która rozpoznała mnie, że ja to ten utrudzony z Warszawy. :) Spotkałem pewnego dość starszego mężczyznę, którego znałem z wcześniejszych spotkań, bo też dołączał do wspólnoty. Powiedział, że jest pełen podziwu dla tego, że przyjeżdżam tak ze stolicy. Podzielił się ze mną różnymi swoimi opowieściami życio...