Bardzo lubię czasem wyjechać za miasto i pospacerować na łonie natury. Tak po prostu, odcinając się od zgiełku wielkiego miasta. Jedni uwielbiają lasy, inni góry, jeszcze inni jeziora, a ja... łąki. Czemu? Sam nie wiem. Ale chyba to trochę definiuje moją samotność i indywidualizm. Pływając po rzekach i jeziorach raczej jesteśmy zdani na drugiego człowieka (chyba, że płyniemy sami, ale chyba to rzadkość). W lasach jest dużo drzew, które wydają się jak jedno wielkie stado żyjątek. A łąka? Pusto, nikogo nie ma, wielkie przestrzenie. Taka trochę pustynia.
Pierwsza moja myśl? To drzewo jest chyba takie jak ja. Podczas gdy inne zdają się zbierać w grupy i zawiązywać relacje między sobą, to to jednak pozostaje same. Nie jest wcale jakieś słabe, bezbronne, ale widać, że zbyt dużo liści to na nim nie ma. I pomimo tego, że na to drzewo padają promyki słońca, nie poprawia to jego sytuacji.
Ale po chwili sobie pomyślałem też o tym drzewie w kontekście zawiązywania relacji miłosnych. Są ludzie, którzy szukają drugiej połówki, nie mogą jej w ogóle znaleźć, narzekają na życie i na los, i nie mają wielu nadziei na poprawę sytuacji. Bywały i takie momenty w moim życiu, więc patrzyłem się na to drzewo i widziałem tam siebie - takiego samotnika, którego może i wszyscy widzieli z daleka, a nawet go podziwiali, ale jednak czegoś mu brakowało, w zasadzie to tego najważniejszego.
Obszedłem to drzewo i zobaczyłem je z drugiej strony. Widok był zaskakujący.
Tak, to to samo drzewo. Ale jak to się stało? Tam było jedno, a tu nagle dwa pnie? Od paru osób słyszałem taką mądrą radę, że powinienem zacząć od akceptacji siebie, a dopiero potem szukać jej u innych. I tak samo z miłością - zamiast szukać jej nie wiadomo gdzie, powinienem znaleźć ją w sobie. Czy tak w sumie nie jest? Ilekroć zależało Ci na czymś i nic wtedy nie wychodziło, a gdy machnąłeś/aś ręką, to nagle wszystko zaczęło się o dziwo układać? Tak to działa, że gdy bardzo czegoś chcemy, próbujemy robić wszystko co możliwe i tracimy taką pokorę w tym wszystkim.
Poznajemy drugą osobę i ten nasz pień, to coś na samym dole, to nasz fundament. I może te dalsze sprawy, takie jak zainteresowania osób w związku, czy sposoby na spędzanie wolnego czasu, odbieranie świata, wyrażanie emocji itd. są różne, tak ta podstawa pozostaje niezmienna.
I pojawia się między dwojgiem ludzi słońce. :) Zobaczcie, że inne zainteresowania obu stron wcale nie przeszkadzają w normalnym rozwoju związku. A wręcz w pewnym momencie zaczynają się przenikać.
A wszystko to dzięki temu, że gdzieś tam na dole jest fundament.
Dlatego jeśli czujesz się w tej chwili samotny/a, pomyśl, czy nie jesteś takim drzewem, na które spoglądasz tylko z jednej strony. Bo nawet jeśli patrzysz w lustro i widzisz człowieka totalnie samego, bez perspektyw i przyszłości, w pewnym sensie będziesz miał/a rację, bo od samego myślenia nic z sobą nie zrobisz. Ale jak zobaczysz siebie od drugiej strony, poznasz siebie głębiej i zobaczysz, że wcale nie jesteś sam/a, czeka Cię niesamowita przygoda w życiu. Wierzysz w to?
"bo od samego myślenia nic z sobą nie zrobisz..." - więc trzeba działać :) A "drzewne" rozważania świetne!
OdpowiedzUsuńDziękuję Marto. :)
Usuńfajny tekst. KK
OdpowiedzUsuń