Zostałem przez Michała Rukata z bloga Idąc alejami nominowany do napisania postu o... otwartości. Podejmuję wyzwanie.
Pierwsza historia. Pisałem wam już wielokrotnie, iż działam w radiu, i to w dodatku akademickim. Wspominałem ostatnio też o tym, że koordynowałem projekt audycji REFLEKtor w ramach Akademickiego Stowarzyszenia Katolickiego "Soli Deo". Jako że do mówienia na antenie nadaję się jak rolnik do pracy w call-center, to zajmowałem się czym innym, a konkretniej realizacją dźwięku. Przychodziłem więc co niedzielę do radia (choć dla niektórych było niepojęte, jak można w taki dzień regularnie wstawać o 5:00 rano, ale przecież nikt nie powiedział, że jestem normalny!). Pewnego dnia miałem bardzo zły humor. Ale nie taki zły humor, że beznadzieja, smutek i czarna rozpacz. Taki zły humor, że lepiej się nie zbliżać, bo gryzę. Taki zły humor, że ludzie ode mnie odchodzili na pewną odległość. Wśród nich była redakcyjna koleżanka Marta (autorka blogu Domowo - Marto, wybacz, i tak by się parę linijek niżej wydało!), która zresztą słynie z pogodnego nastawienia do życia (i co wychodzi jej bardzo dobrze). Jeśli ona trzymała się ode mnie z daleka, to znaczy, że naprawdę gryzłem!
Audycja się kończyła i cotygodniową tradycją prowadzący mnie opuszczali, a ja zostawałem sam, realizując kolejne audycje (dyżur to dyżur). Wspomniana dziewczyna też wychodziła, ale przechodząc do wyjścia poklepała mnie po ramieniu i podrzuciła jakąś kartkę. Gdy wyszła, spojrzałem na tę kartkę.
Przyznam, że tak jak miałem naprawdę bardzo zły dzień, tak w ułamku sekundy stał się on jednym z lepszych w moim życiu. Taki drobny gest, który mnie zaskoczył i wzruszył. Kilka tygodni później mieliśmy kolegium redakcyjne, na którym tym razem to Marta miała zły humor. W dodatku była zmęczona i bolała ją głowa. Postanowiłem się zrewanżować i również podrzucić jej "kartkę". Dzień później na jej stronie ujrzałem taki oto wpis:
Czaicie? Tyle dobra! Tyle szczęścia! To takie chwile, w których człowiek ma ochotę wyściskać każdego, kogo napotka. Dobro wróciło!
Druga historia, tym razem bez obrazków. Po pierwszym roku studiów ze względów zdrowotnych musiałem wziąć urlop. Gdy rok później wracałem na uczelnię, nie znałem nikogo. Postanowiłem na facebooku odezwać się do jednej dziewczyny z kolejnego rocznika. Chciałem poznać nowych ludzi, żeby nie czuć się taki zagubiony. A że byłem na studiach troszkę dłużej, pomogłem jej coś tam w sesji. Może to było niewiele, na tyle ile potrafiłem, ale była mi bardzo wdzięczna. Potem z racji perturbacji zdrowotnych musiałem wziąć kolejny urlop zdrowotny, więc już wspólnych tematów za bardzo nie mieliśmy. Odzywaliśmy się do siebie rzadko i na zasadzie "co słychać".
Kilka miesięcy temu mieliśmy dość nieprzyjemną rozmowę. Była krótka i kończąca się słowami "nie mam ochoty z Tobą dziś rozmawiać". Pomyślałem sobie, że mówi się trudno i żyje się dalej. Nie z wszystkimi zawsze można utrzymywać dobre relacje. Każdy jest inny. Paręnaście dni temu zaczynałem uczyć się do tegorocznej sesji, podczas której muszę nadrobić trochę zaległości. Do zdania mam egzaminy, do których już kiedyś podchodziłem. Był jeden problem - nie miałem już tych skryptów i notatek. Wiedziałem, że one na jakimś mejlu są, ale ani nie znam nazwy, ani hasła. Mógłbym kogoś spytać, ale przez tę pustkę w głowie nawet nie miałem na to siły. Pomyślałem sobie: "Trudno, jakoś się nauczę."
Tego samego wieczoru napisała do mnie ona. Zapytała, czy potrzebuję jakichś notatek. Byłem zszokowany, ale - jak to student w czasie sesji - "jak dają, to biorę". Nie dość, że wysłała mi to, czego mi brakowało z poprzednich podejść, to dostałem tego jeszcze więcej. Co więcej! Z jednego przedmiotu dostałem nawet notatki z każdego wykładu! Odpisałem, że dziękuję bardzo, choć jestem zaskoczony jej pomocą. Dziewczyna mi odpisała tak: "Kiedyś mi bardzo pomogłeś w czasie sesji, teraz ja pomagam Tobie".
Gdyby nie pewne osoby, sytuacje, nie wpadłbym na pomysł rekolekcji o dawaniu dobra. Dobro idzie dalej, jak fala. Jak je wypuścisz z odpowiednią siłą, nikt nie zdoła tego zatrzymać. Rozsyłaj dobro jak tsunami. Warto.
Chyba nie muszę mówić, jak to się ma do otwartości? Żeby dać komuś dobro, trzeba się na niego otworzyć. A żeby się na niego otworzyć, trzeba się otworzyć na siebie, z całą swoją przeszłością, teraźniejszością, z całymi swoimi planami, marzeniami i przede wszystkim z prawdą o sobie. Dopiero wtedy możemy pomagać innym. Albo AŻ wtedy.
-----------------
Ten tekst to część akcji Mocnej grupy blogerów.. Jeśli chcesz dołączyć - nie wahaj się! Wejdź TUTAJ i otwórz się!
Kogo nominuję?
Blog DOMiOWO
Blog Grzegorz Kramer SJ
Blog Uśmiech się
Pierwsza historia. Pisałem wam już wielokrotnie, iż działam w radiu, i to w dodatku akademickim. Wspominałem ostatnio też o tym, że koordynowałem projekt audycji REFLEKtor w ramach Akademickiego Stowarzyszenia Katolickiego "Soli Deo". Jako że do mówienia na antenie nadaję się jak rolnik do pracy w call-center, to zajmowałem się czym innym, a konkretniej realizacją dźwięku. Przychodziłem więc co niedzielę do radia (choć dla niektórych było niepojęte, jak można w taki dzień regularnie wstawać o 5:00 rano, ale przecież nikt nie powiedział, że jestem normalny!). Pewnego dnia miałem bardzo zły humor. Ale nie taki zły humor, że beznadzieja, smutek i czarna rozpacz. Taki zły humor, że lepiej się nie zbliżać, bo gryzę. Taki zły humor, że ludzie ode mnie odchodzili na pewną odległość. Wśród nich była redakcyjna koleżanka Marta (autorka blogu Domowo - Marto, wybacz, i tak by się parę linijek niżej wydało!), która zresztą słynie z pogodnego nastawienia do życia (i co wychodzi jej bardzo dobrze). Jeśli ona trzymała się ode mnie z daleka, to znaczy, że naprawdę gryzłem!
Audycja się kończyła i cotygodniową tradycją prowadzący mnie opuszczali, a ja zostawałem sam, realizując kolejne audycje (dyżur to dyżur). Wspomniana dziewczyna też wychodziła, ale przechodząc do wyjścia poklepała mnie po ramieniu i podrzuciła jakąś kartkę. Gdy wyszła, spojrzałem na tę kartkę.
Przyznam, że tak jak miałem naprawdę bardzo zły dzień, tak w ułamku sekundy stał się on jednym z lepszych w moim życiu. Taki drobny gest, który mnie zaskoczył i wzruszył. Kilka tygodni później mieliśmy kolegium redakcyjne, na którym tym razem to Marta miała zły humor. W dodatku była zmęczona i bolała ją głowa. Postanowiłem się zrewanżować i również podrzucić jej "kartkę". Dzień później na jej stronie ujrzałem taki oto wpis:
Czaicie? Tyle dobra! Tyle szczęścia! To takie chwile, w których człowiek ma ochotę wyściskać każdego, kogo napotka. Dobro wróciło!
Druga historia, tym razem bez obrazków. Po pierwszym roku studiów ze względów zdrowotnych musiałem wziąć urlop. Gdy rok później wracałem na uczelnię, nie znałem nikogo. Postanowiłem na facebooku odezwać się do jednej dziewczyny z kolejnego rocznika. Chciałem poznać nowych ludzi, żeby nie czuć się taki zagubiony. A że byłem na studiach troszkę dłużej, pomogłem jej coś tam w sesji. Może to było niewiele, na tyle ile potrafiłem, ale była mi bardzo wdzięczna. Potem z racji perturbacji zdrowotnych musiałem wziąć kolejny urlop zdrowotny, więc już wspólnych tematów za bardzo nie mieliśmy. Odzywaliśmy się do siebie rzadko i na zasadzie "co słychać".
Kilka miesięcy temu mieliśmy dość nieprzyjemną rozmowę. Była krótka i kończąca się słowami "nie mam ochoty z Tobą dziś rozmawiać". Pomyślałem sobie, że mówi się trudno i żyje się dalej. Nie z wszystkimi zawsze można utrzymywać dobre relacje. Każdy jest inny. Paręnaście dni temu zaczynałem uczyć się do tegorocznej sesji, podczas której muszę nadrobić trochę zaległości. Do zdania mam egzaminy, do których już kiedyś podchodziłem. Był jeden problem - nie miałem już tych skryptów i notatek. Wiedziałem, że one na jakimś mejlu są, ale ani nie znam nazwy, ani hasła. Mógłbym kogoś spytać, ale przez tę pustkę w głowie nawet nie miałem na to siły. Pomyślałem sobie: "Trudno, jakoś się nauczę."
Tego samego wieczoru napisała do mnie ona. Zapytała, czy potrzebuję jakichś notatek. Byłem zszokowany, ale - jak to student w czasie sesji - "jak dają, to biorę". Nie dość, że wysłała mi to, czego mi brakowało z poprzednich podejść, to dostałem tego jeszcze więcej. Co więcej! Z jednego przedmiotu dostałem nawet notatki z każdego wykładu! Odpisałem, że dziękuję bardzo, choć jestem zaskoczony jej pomocą. Dziewczyna mi odpisała tak: "Kiedyś mi bardzo pomogłeś w czasie sesji, teraz ja pomagam Tobie".
Gdyby nie pewne osoby, sytuacje, nie wpadłbym na pomysł rekolekcji o dawaniu dobra. Dobro idzie dalej, jak fala. Jak je wypuścisz z odpowiednią siłą, nikt nie zdoła tego zatrzymać. Rozsyłaj dobro jak tsunami. Warto.
Chyba nie muszę mówić, jak to się ma do otwartości? Żeby dać komuś dobro, trzeba się na niego otworzyć. A żeby się na niego otworzyć, trzeba się otworzyć na siebie, z całą swoją przeszłością, teraźniejszością, z całymi swoimi planami, marzeniami i przede wszystkim z prawdą o sobie. Dopiero wtedy możemy pomagać innym. Albo AŻ wtedy.
-----------------
Ten tekst to część akcji Mocnej grupy blogerów.. Jeśli chcesz dołączyć - nie wahaj się! Wejdź TUTAJ i otwórz się!
Blog DOMiOWO
Blog Grzegorz Kramer SJ
Blog Uśmiech się
Ale CZAD! Uśmiech mam świetny czytając to!
OdpowiedzUsuńDzięki za nominację i dzięki za... dobro :)
Bardzo miłe sytuacje Cie spotkały :) trafiłam na Ciebie, czytając bloga DOMiOWO :)
OdpowiedzUsuń