Czekałem
jakiś czas temu w centrum Warszawy na autobus. Zauważyłem, że jakaś
starsza pani podeszła do pewnej osoby stojącej obok mnie i zapytała o
dojazd do pewnego miejsca. Niestety ten ktoś nie był stąd, więc nie
potrafił udzielić odpowiedzi. Ja się znam na komunikacji jak mało kto,
postanowiłem, że się wtrącę do dyskusji i powiem tej pani, jak ma
dojechać do celu jej podróży. Kobieta uśmiechnęła się, grzecznie
podziękowała i życzyła mi wszystkiego dobrego. To był pochmurny dzień,
ja wracałem zmęczony do domu i w zasadzie nieco automatycznie jakoś
odpowiedziałem nie zastanawiając się dużo nad tym. A ta pani miała wyraz
twarzy, jakbym uratował jej całe życie. Tym celem podróży był szpital,
więc kto wie...
Druga historia, jaką chciałbym przytoczyć, będzie o tym, co bym chciał robić w przyszłości. Od dziecka interesuję się komunikacją miejską. Marzę o tym, żeby kiedyś zasiąść za kierownicą autobusu i móc bezpiecznie zawozić pasażerów do celu. Wielokrotnie dyskutowałem z różnymi kierowcami o zamiłowaniu do tej pracy. Ja często mówiłem, że chciałbym to traktować jako misję, pasję, hobby, chęć pomocy pasażerom. Oni się zazwyczaj z tego śmiali twierdząc, że spróbuję i zobaczę, jakie to przyjemne. Oczywiście była to ironia. Niewątpliwie jest to praca trudna, bardzo stresująca, a pasażerowie wcale jej nie ułatwiają. Jeśli uda mi się to jedno z życiowych marzeń, to może zmienię zdanie, gdy będę musiał przez wiele godzin dziennie zmagać się z korkami, nieprzyjemnymi pasażerami, rozkładem jazdy i innymi rzeczami. Mam nadzieję, że pasja jednak przeważy i sobie z tym poradzę, a minusy zamienię w plusy.
Dlaczego przytoczyłem te dwie "opowieści"? Chciałbym dziś napisać o dwóch rzeczach, o których ks. Bogusław Kowalski dużo mówił w wywiadzie, który zamieściłem tydzień temu. Pierwszą z nich jest radość, a właściwie chrześcijańska radość. Czym się różni radość od radości chrześcijańskiej? Tu pewnie teologowie i religioznawcy wymieniliby masę różnic. Dla mnie jednak radość chrześcijańska to radość oparta o przekonanie, że życie jest darem od Pana Boga. Tak chyba najkrócej mógłbym to określić. Jest jeszcze jedna rzecz, o której chciałem dziś napisać. Mianowicie o takiej swojej "ojczyźnie", jak to podkreślił ks. Bogusław.
Na Demotywatorach, Facebogach, Pustyniach Serc i wielu innych stronach jest sporo obrazków i tekstów nawołujących do czynienia dobra. Kiedy przeczytamy takie sentencje, zaczyna nam się wydawać, że to takie proste. A przecież jak się zagłębimy w nasze życie, nagle okazuje się, że czynienie dobra jest trudniejsze niż myślimy. Mam zatem dla was zaskakującą informację. Otóż nie zawsze musimy wiedzieć o tym, że uczyniliśmy jakieś dobro. Czasem to wynika z jakiegoś naturalnego naszego zachowania. Czasem my udzielimy komuś prostej wskazówki, a ona komuś uratuje życie. Być może dziś rano ktoś z was uśmiechnął się do sąsiadki z klatki obok. A może ona przeżywa ostatnio dramat życiowy i ten uśmiech sprawił, że choć trochę lepiej rozpoczął jej się dzień?
Radość chrześcijańska to właśnie też może być radość, która wypływa z czynienia dobra. Niejednokrotnie przekonywujemy się, ile radości może sprawić nam dawanie czegoś komuś. Jeszcze bardziej cieszymy się oczywiście, gdy ta osoba nam podziękuje. Trudniej za to radować się, gdy pozytywnej odpowiedzi nie dostajemy. Wydaje mi się jednak, że jeżeli naszą radość uzależniamy od odzewu innych osób, to to nie jest radość wewnętrzna, tylko zewnętrzna. Radość wewnętrzna daje poczucie, że zrobiliśmy coś dobrego zupełnie bezinteresownie.
Czym jest nasza "mała ojczyzna"? To miejsca, w których często przebywamy i które jednocześnie tworzymy. To może być miejsce praktyk, to mogą być studia, to może być praca, to może być miejscowy park, i w końcu nasze mieszkanie. "Mała ojczyzna" to także grupa, w której jesteśmy, w której kultywujemy wspólnie jakieś nasze pasje, w której czujemy się dobrze i bezpiecznie.
Jednym z moich ulubionych miejsc jest Radio Kampus. Tam działam od ponad 4 lat i mimo, że to jest jedynie wolontariat, zawsze chętnie tam przychodzę. Świadomość tego, ile się tam nauczyłem, ile cały czas się uczę, ale i ile mogę jednocześnie kogoś nauczyć, sprawia, że czuję, że kocham to zajęcie. Drugie i trzecie miejsce to kolejno Akademickie Stowarzyszenie Katolickie "Soli Deo" i Dominikańskie Duszpasterstwo Akademickie "StUdnia". Dwie wspólnoty i dwie długie historie, o których mógłbym książkę napisać. Kiedyś postaram się wam przybliżyć to, jak tam trafiłem.
Wy na pewno macie również swoje grupy, do których należycie. Zachęcam do podzielenia się w komentarzu. Napiszcie również, jak one na was wpływają. To też ważne!
Nie byłbym sobą, gdybym oczywiście nie nawiązał do Ewangelii. I tu z pomocą wychodzą nam bieżące czytania. Dziś w Ewangelii możemy przeczytać o paradoksie bycia smutnym, głodnym i prześladowanym. Jeśli jesteśmy teraz smutni, to kiedyś w wieczności będziemy weseli, jeśli jesteśmy teraz głodni, kiedyś będziemy nasyceni. I tak dalej, i tak dalej. Czy to znaczy, że mamy być smutni? Nie! To znaczy, że mamy czerpać radość właśnie z tego, że mamy jasny cel i że nasza nagroda jest w Niebie. Wielokrotnie zapewne widzicie ludzi mocno schorowanych, poruszających się o kulach, u których widać na twarzy smutek, przygnębienie, zmartwienie itd. Idę o zakład, że ci ludzie są bardziej radośni niż wy. Dlaczego? Bo czerpią siłę z czegoś więcej niż ze spraw przyziemnych. Bo wiedzą, że są powołani do czegoś większego. Oczywiście ja nie piszę tego, żeby wytknąć wam, że wy się tak nie cieszycie z życia. Jeśli czujecie, że chcielibyście być bardziej radośni, ale... po prostu nie potraficie... spójrzcie na tych, których życie o wiele bardziej dotknęło. Natomiast nawiązanie do bycia w swojej "małej ojczyźnie" też mamy. W niedzielę słuchaliśmy Ewangelii o tym, że "gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich".
Do czego tym wpisem zmierzam? Do tego, że radość najczęściej bierze się z naszych pasji, hobby, rzeczy, które robimy, a które sprawiają, że jesteśmy bardziej uśmiechnięci, zmotywowani. A św. Paweł napisał: "czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko czyńcie na chwałę Bożą”. To chyba najlepsze słowa na podsumowanie tematu. Czekam na wasze komentarze!
Druga historia, jaką chciałbym przytoczyć, będzie o tym, co bym chciał robić w przyszłości. Od dziecka interesuję się komunikacją miejską. Marzę o tym, żeby kiedyś zasiąść za kierownicą autobusu i móc bezpiecznie zawozić pasażerów do celu. Wielokrotnie dyskutowałem z różnymi kierowcami o zamiłowaniu do tej pracy. Ja często mówiłem, że chciałbym to traktować jako misję, pasję, hobby, chęć pomocy pasażerom. Oni się zazwyczaj z tego śmiali twierdząc, że spróbuję i zobaczę, jakie to przyjemne. Oczywiście była to ironia. Niewątpliwie jest to praca trudna, bardzo stresująca, a pasażerowie wcale jej nie ułatwiają. Jeśli uda mi się to jedno z życiowych marzeń, to może zmienię zdanie, gdy będę musiał przez wiele godzin dziennie zmagać się z korkami, nieprzyjemnymi pasażerami, rozkładem jazdy i innymi rzeczami. Mam nadzieję, że pasja jednak przeważy i sobie z tym poradzę, a minusy zamienię w plusy.
Dlaczego przytoczyłem te dwie "opowieści"? Chciałbym dziś napisać o dwóch rzeczach, o których ks. Bogusław Kowalski dużo mówił w wywiadzie, który zamieściłem tydzień temu. Pierwszą z nich jest radość, a właściwie chrześcijańska radość. Czym się różni radość od radości chrześcijańskiej? Tu pewnie teologowie i religioznawcy wymieniliby masę różnic. Dla mnie jednak radość chrześcijańska to radość oparta o przekonanie, że życie jest darem od Pana Boga. Tak chyba najkrócej mógłbym to określić. Jest jeszcze jedna rzecz, o której chciałem dziś napisać. Mianowicie o takiej swojej "ojczyźnie", jak to podkreślił ks. Bogusław.
Na Demotywatorach, Facebogach, Pustyniach Serc i wielu innych stronach jest sporo obrazków i tekstów nawołujących do czynienia dobra. Kiedy przeczytamy takie sentencje, zaczyna nam się wydawać, że to takie proste. A przecież jak się zagłębimy w nasze życie, nagle okazuje się, że czynienie dobra jest trudniejsze niż myślimy. Mam zatem dla was zaskakującą informację. Otóż nie zawsze musimy wiedzieć o tym, że uczyniliśmy jakieś dobro. Czasem to wynika z jakiegoś naturalnego naszego zachowania. Czasem my udzielimy komuś prostej wskazówki, a ona komuś uratuje życie. Być może dziś rano ktoś z was uśmiechnął się do sąsiadki z klatki obok. A może ona przeżywa ostatnio dramat życiowy i ten uśmiech sprawił, że choć trochę lepiej rozpoczął jej się dzień?
Radość chrześcijańska to właśnie też może być radość, która wypływa z czynienia dobra. Niejednokrotnie przekonywujemy się, ile radości może sprawić nam dawanie czegoś komuś. Jeszcze bardziej cieszymy się oczywiście, gdy ta osoba nam podziękuje. Trudniej za to radować się, gdy pozytywnej odpowiedzi nie dostajemy. Wydaje mi się jednak, że jeżeli naszą radość uzależniamy od odzewu innych osób, to to nie jest radość wewnętrzna, tylko zewnętrzna. Radość wewnętrzna daje poczucie, że zrobiliśmy coś dobrego zupełnie bezinteresownie.
Czym jest nasza "mała ojczyzna"? To miejsca, w których często przebywamy i które jednocześnie tworzymy. To może być miejsce praktyk, to mogą być studia, to może być praca, to może być miejscowy park, i w końcu nasze mieszkanie. "Mała ojczyzna" to także grupa, w której jesteśmy, w której kultywujemy wspólnie jakieś nasze pasje, w której czujemy się dobrze i bezpiecznie.
Jednym z moich ulubionych miejsc jest Radio Kampus. Tam działam od ponad 4 lat i mimo, że to jest jedynie wolontariat, zawsze chętnie tam przychodzę. Świadomość tego, ile się tam nauczyłem, ile cały czas się uczę, ale i ile mogę jednocześnie kogoś nauczyć, sprawia, że czuję, że kocham to zajęcie. Drugie i trzecie miejsce to kolejno Akademickie Stowarzyszenie Katolickie "Soli Deo" i Dominikańskie Duszpasterstwo Akademickie "StUdnia". Dwie wspólnoty i dwie długie historie, o których mógłbym książkę napisać. Kiedyś postaram się wam przybliżyć to, jak tam trafiłem.
Wy na pewno macie również swoje grupy, do których należycie. Zachęcam do podzielenia się w komentarzu. Napiszcie również, jak one na was wpływają. To też ważne!
Nie byłbym sobą, gdybym oczywiście nie nawiązał do Ewangelii. I tu z pomocą wychodzą nam bieżące czytania. Dziś w Ewangelii możemy przeczytać o paradoksie bycia smutnym, głodnym i prześladowanym. Jeśli jesteśmy teraz smutni, to kiedyś w wieczności będziemy weseli, jeśli jesteśmy teraz głodni, kiedyś będziemy nasyceni. I tak dalej, i tak dalej. Czy to znaczy, że mamy być smutni? Nie! To znaczy, że mamy czerpać radość właśnie z tego, że mamy jasny cel i że nasza nagroda jest w Niebie. Wielokrotnie zapewne widzicie ludzi mocno schorowanych, poruszających się o kulach, u których widać na twarzy smutek, przygnębienie, zmartwienie itd. Idę o zakład, że ci ludzie są bardziej radośni niż wy. Dlaczego? Bo czerpią siłę z czegoś więcej niż ze spraw przyziemnych. Bo wiedzą, że są powołani do czegoś większego. Oczywiście ja nie piszę tego, żeby wytknąć wam, że wy się tak nie cieszycie z życia. Jeśli czujecie, że chcielibyście być bardziej radośni, ale... po prostu nie potraficie... spójrzcie na tych, których życie o wiele bardziej dotknęło. Natomiast nawiązanie do bycia w swojej "małej ojczyźnie" też mamy. W niedzielę słuchaliśmy Ewangelii o tym, że "gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich".
Do czego tym wpisem zmierzam? Do tego, że radość najczęściej bierze się z naszych pasji, hobby, rzeczy, które robimy, a które sprawiają, że jesteśmy bardziej uśmiechnięci, zmotywowani. A św. Paweł napisał: "czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko czyńcie na chwałę Bożą”. To chyba najlepsze słowa na podsumowanie tematu. Czekam na wasze komentarze!
Komentarze
Prześlij komentarz