Czasem już tak po prostu jest, że podróżując po mieście napotykamy zachowania ludzkie, które nie są wcale złośliwe, ale powodują u nas zwiększony poziom nerwów. Bywa i tak, że sami jesteśmy tym sytuacjom winni.
Wyobraźmy sobie moment, w którym wykończeni po ciężkim dniu pracy wsiadamy do ukochanego autobusu linii 114, 116, 157 (czy jakiegokolwiek, podstawcie sobie dowolny numer). Siadamy na swoje ulubione miejsce, które jest o dziwo wolne (prawo Murphy'iego mówi, że w takich chwilach jest ono zazwycza zajęte). Wyciągamy książkę, gazetę, smartfona czy innego zapełniacza czasu i nagle dostrzegamy człowieka, który z równie radosną miną zasiada u naszego boku. I się zaczyna.
Pół biedy, jeśli ta osoba ładnie pachnie. Wtedy z największą przyjemnością możemy obserwować i nasłuchiwać jej czynności. Jedno jest jednak pewne - w takich chwilach to nasz wróg publiczny nr 1. Władimir Putin mógłby się schować. Do naszych uszu dobiega pełen ekscytacji głos: "Halo? No już jestem w autobusie, możemy rozmawiać." To jest ten moment zażenowania, w którym wiesz, że nie jest najlepiej. Prawo Murphy'iego mówi w tym momencie, że do końca trasy zostało nam jeszcze co najmniej milion przystanków.
Jest oczywiście cień szansy, że rozmowa telefoniczna współtowarzysza podróży będzie wyglądać mniej więcej jak na ilustracji obok. Ale nie łudźmy się, wg Prawa Murph'iego, prawdopodobieństwo wystąpienia takiej sytuacji jest wręcz znikome. Jednak te rozmowy nie muszą być wcale złe. Mogą np. zastąpić książkę. Mówię całkiem serio! Ludzkie dramaty, perypetie, przygody życiowe - to jest to, co może nam uatrakcyjnić podróż.
A teraz przenieśmy się do miejsca, w którym z reguły oczekujemy na środek transportu, który zawiezie nas do upragnionego celu podróży. Jednym słowem - jesteśmy na przystanku. Prawo Murphy'iego mówi, że jak się spieszymy, autobusu prawdopodobnie przez długi czas nie będzie. Co więcej, akurat tego dnia występuje paraliż miasta. Nawet jeśli to niedzielny poranek. Wszak prawo musi się wypełnić. Powiem więcej! Najczęściej wtedy naszym wrogiem publicznym nr 1 jest kierowca poprzedniego autobusu. Z reguły wciela się on w szatana, który czeka specjalnie po to, żeby nas przytrzasnąć i odjechać. Oczywiście bez nas. Jacy jesteśmy wtedy wściekli. Sprawdzamy nerwowo rozkład i czytamy z niego, że kolejny autobus powinien przybyć za 6 minut. W "nieoficjalnym" przeliczniku to równowartość półtorej godziny na wykładzie.
A co z ludźmi z małych miast i miasteczek? Oni takich luksusów nie mają. Jak im autobus odjedzie, to modlą się, żeby jeszcze jakiś inny pojawił się na przystanku i ich zabrał. Jakie to zabawne, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Poznaję to po sobie. Gdy planuję jechać PKS-em z miejscowości rzędu 1000 mieszkańców, wychodzę najczęściej już 20 min przed kursem, żeby być pewny, że na pewno na autobus zdążę. Jak to jest w Warszawie?
W Warszawie możemy zaobserwować wiele uzdrowisk. Są to najczęściej stacje metra. Ostatnio byłem świadkiem, jak pani w dość podeszłym wieku, widząc skład zaczęła biec, ile sił w nogach. Zdążyła. Co prawda przytrzasnęły ją jeszcze drzwi, a ona sama mało co nie upadła... Ale zdążyła. Być może przeczuwała, że pociąg metra odjeżdżający o 9:40 może być ostatnim tego dnia.
Jechałem ostatnio autobusem. Kto mnie zna, ten wie, że to nic nadzwyczajnego. Ważnym szczegółem dla tej opowieści będzie fakt, iż planowana trasa przejazdu była bardzo długa. Uradowany wolnym miejscem siedzącym przy oknie postanawiam tam usiąść. Myślę sobie, że skoro przede mną długa podróż, to siedząc w takim miejscu nie będę nikomu przeszkadzać. O dziwo przez prawie całą drogę miejsce koło mnie jest puste. Nie ukrywam, że to dla mnie bardzo komfortowa sytuacja. W pewnym momencie zauważam, że za dwa przystanki muszę wysiąść. Powolutku się przygotowuję do wyjścia i przystanek wcześniej siada koło mnie ona - mój wróg publiczny nr 1. Starsza pani o lasce i z milionem siat. Właściwie nie siada. Ona się wtacza. Pół godziny miałem wolne miejsce, a gdy zaraz będę potrzebował wysiąść, akurat moją drogę zagrodziła owa pasażerka. Czyli to znaczy, że za chwilę znów będzie musiała się "staszczyć", żeby mnie przepuścić. Niby to nic złośliwego, bo czym zawiniła ta biedna staruszka, że akurat tam wsiadła i że akurat tu było wolne miejsce. Ale i tak myślę sobie: "Musiała tu usiąść..."
Jeśli chcesz podzielić się opinią na dany temat, skrytykować, pochwalić, zapytać, czy choćby zwyczajnie skomentować, zachęcam do pisania komentarzy, a także prywatnych wiadomości na adres mejlowy: wyruszycwdal@gmail.com
fot. TVN Warszawa |
Pół biedy, jeśli ta osoba ładnie pachnie. Wtedy z największą przyjemnością możemy obserwować i nasłuchiwać jej czynności. Jedno jest jednak pewne - w takich chwilach to nasz wróg publiczny nr 1. Władimir Putin mógłby się schować. Do naszych uszu dobiega pełen ekscytacji głos: "Halo? No już jestem w autobusie, możemy rozmawiać." To jest ten moment zażenowania, w którym wiesz, że nie jest najlepiej. Prawo Murphy'iego mówi w tym momencie, że do końca trasy zostało nam jeszcze co najmniej milion przystanków.
Jest oczywiście cień szansy, że rozmowa telefoniczna współtowarzysza podróży będzie wyglądać mniej więcej jak na ilustracji obok. Ale nie łudźmy się, wg Prawa Murph'iego, prawdopodobieństwo wystąpienia takiej sytuacji jest wręcz znikome. Jednak te rozmowy nie muszą być wcale złe. Mogą np. zastąpić książkę. Mówię całkiem serio! Ludzkie dramaty, perypetie, przygody życiowe - to jest to, co może nam uatrakcyjnić podróż.
A teraz przenieśmy się do miejsca, w którym z reguły oczekujemy na środek transportu, który zawiezie nas do upragnionego celu podróży. Jednym słowem - jesteśmy na przystanku. Prawo Murphy'iego mówi, że jak się spieszymy, autobusu prawdopodobnie przez długi czas nie będzie. Co więcej, akurat tego dnia występuje paraliż miasta. Nawet jeśli to niedzielny poranek. Wszak prawo musi się wypełnić. Powiem więcej! Najczęściej wtedy naszym wrogiem publicznym nr 1 jest kierowca poprzedniego autobusu. Z reguły wciela się on w szatana, który czeka specjalnie po to, żeby nas przytrzasnąć i odjechać. Oczywiście bez nas. Jacy jesteśmy wtedy wściekli. Sprawdzamy nerwowo rozkład i czytamy z niego, że kolejny autobus powinien przybyć za 6 minut. W "nieoficjalnym" przeliczniku to równowartość półtorej godziny na wykładzie.
A co z ludźmi z małych miast i miasteczek? Oni takich luksusów nie mają. Jak im autobus odjedzie, to modlą się, żeby jeszcze jakiś inny pojawił się na przystanku i ich zabrał. Jakie to zabawne, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Poznaję to po sobie. Gdy planuję jechać PKS-em z miejscowości rzędu 1000 mieszkańców, wychodzę najczęściej już 20 min przed kursem, żeby być pewny, że na pewno na autobus zdążę. Jak to jest w Warszawie?
W Warszawie możemy zaobserwować wiele uzdrowisk. Są to najczęściej stacje metra. Ostatnio byłem świadkiem, jak pani w dość podeszłym wieku, widząc skład zaczęła biec, ile sił w nogach. Zdążyła. Co prawda przytrzasnęły ją jeszcze drzwi, a ona sama mało co nie upadła... Ale zdążyła. Być może przeczuwała, że pociąg metra odjeżdżający o 9:40 może być ostatnim tego dnia.
Jechałem ostatnio autobusem. Kto mnie zna, ten wie, że to nic nadzwyczajnego. Ważnym szczegółem dla tej opowieści będzie fakt, iż planowana trasa przejazdu była bardzo długa. Uradowany wolnym miejscem siedzącym przy oknie postanawiam tam usiąść. Myślę sobie, że skoro przede mną długa podróż, to siedząc w takim miejscu nie będę nikomu przeszkadzać. O dziwo przez prawie całą drogę miejsce koło mnie jest puste. Nie ukrywam, że to dla mnie bardzo komfortowa sytuacja. W pewnym momencie zauważam, że za dwa przystanki muszę wysiąść. Powolutku się przygotowuję do wyjścia i przystanek wcześniej siada koło mnie ona - mój wróg publiczny nr 1. Starsza pani o lasce i z milionem siat. Właściwie nie siada. Ona się wtacza. Pół godziny miałem wolne miejsce, a gdy zaraz będę potrzebował wysiąść, akurat moją drogę zagrodziła owa pasażerka. Czyli to znaczy, że za chwilę znów będzie musiała się "staszczyć", żeby mnie przepuścić. Niby to nic złośliwego, bo czym zawiniła ta biedna staruszka, że akurat tam wsiadła i że akurat tu było wolne miejsce. Ale i tak myślę sobie: "Musiała tu usiąść..."
Jeśli chcesz podzielić się opinią na dany temat, skrytykować, pochwalić, zapytać, czy choćby zwyczajnie skomentować, zachęcam do pisania komentarzy, a także prywatnych wiadomości na adres mejlowy: wyruszycwdal@gmail.com
Wiedziałam, że poruszysz temat zagradzania drogi przez staruszkę na przedostatnim przystanku :D
OdpowiedzUsuńSwoją drogą bardzo zabawny tekst, a jednocześnie bardzo prawdziwy :)
Ooo, wiedziałaś po tytule, po znaniu mnie, czy po czym?
UsuńPo tytule i po znaniu Ciebie. Jechaliśmy razem nie raz nie dwa i nie raz nie dwa temat schodził na tę niezręczną sytuację, gdy chcesz wysiadać a tu Ci ktoś nagle siada na przedostatnim przystanku :)
UsuńAch, jestem zaskoczony, bo sam tego nie pamiętam!
Usuń