Nie są to rekolekcje. Przynajmniej nie poczuwam się do tego,
bym miał właściwe kompetencje do wygłaszania rekolekcji – to zostawię osobom
duchownym, albo świeckim, którzy są bardzo znani i powszechnie lubiani ze
względu na ich wewnętrzną duchowość lub działalność religijną. Nazwijmy więc to
„coś” cyklem.
Pewnie Was zaskoczę, ale pomysł stworzenia tego cyklu
narodził się… w 2 minuty. Jak chyba wszystkie moje pomysły, które do tej pory z
pomocą Pana Boga udały mi się zrealizować. Tak to już jest, że niektórzy
potrzebują długiego czasu na obmyślenie projektów, a ja mam doświadczenie tego,
że najlepiej działam wtedy, gdy kieruję się chwilą, jakimś pewnym podrygiem,
chwilowym poruszeniem. Może to wydawać się głupie, ale… działa. ;)
„O rozproszeniu ważniejszym od modlitwy” – tak nazwałem ten
cykl. Pojawiły się krytyczne głosy, za które dziękuję. Dowiedziałem się m.in.,
że ten tytuł może sugerować, że modlitwa jest mniej ważna. Nie będę ukrywał, że
jest to pewnego rodzaju zabieg słowny mający na celu przykucie uwagi. Ale też
wszystko się wyjaśnia w słowach ks. Piotra Pawlukiewicza, który wspomniał w
jednej z konferencji o tym, że często nasze rozproszenia w modlitwie mogą mówić
o nas więcej niż sama nasza modlitwa.
I tutaj nawiążę do pytania poruszonego przez drugą
czytelniczkę. Mianowicie: o co w tym chodzi?
Mam takie dwa ulubione miejsca kultu w Warszawie. Są one
niezwykłe dla mnie z kilku względów. O drugim wspomnę na sam koniec cyklu,
pierwsze zdradzić mogę już teraz. Jest to kościół oo. Dominikanów na warszawskim
Służewie. Kiedyś na mszy podczas homilii usłyszałem pewne słowa, które z pewnością zapamiętam
na długo. Nawet nie wiem dlaczego, ale otworzyły mi oczy i uszy na pewne
zupełnie nowe obszary duchowości.
Duchowny w kazaniu wtedy powiedział, że nie musimy się czuć
winni tego, że się rozpraszamy w czasie modlitwy czy czytania Pisma Świętego. Pomyślałem
sobie, że widzę tu sprzeczność, bo przecież powinniśmy się koncentrować na
słowie, na tym, w czym uczestniczymy. Przecież nawet podczas Eucharystii, gdy
śpiewamy „Baranku Boży”, przepraszamy Pana Boga za nasze grzechy popełnione
podczas tej mszy – choćby za grzech rozproszenia, za to że nie do końca
uważaliśmy.
Ojciec wtedy w homilii wyjaśnił, że jeżeli my czytamy
Biblię, Żywe Słowo Boga, śledzimy losy Jezusa, apostołów, biblijnych postaci i
jednocześnie myślimy o różnych naszych codziennych problemach, niejako
przenosimy Pismo Święte do naszego codziennego życia. Nie patrzymy wtedy na nie
jako na coś oderwanego od rzeczywistości, jak na bajkę czy legendę.
Paradoksalnie nie będę pisał o rozproszeniu w modlitwie.
Chcę jednak opowiedzieć wam kilka historii z mojego życia, w których
doświadczyłem Pana Boga. Ale tak konkretnie. I doświadczyłem Go właśnie
czytając między wierszami, przenosząc Pismo Święte do własnego życia.
Pewnie zarzucicie mi taki chwyt „szustakowy”, ale odważę się
to napisać. Jeśli nie macie ochoty czytać moich wypocin, wróćcie do życia i
zajmijcie się czymś bardziej pożytecznym. Jeśli jednak chcecie spróbować coś
zrobić ze swoim życiem, poszukać w moich historiach własnych historii,
zapraszam. To nie będą rekolekcje. Nie będę wam wmawiał, w co macie wierzyć, a
w co nie. Pokażę wam, w co ja uwierzyłem, i co się do tego przyczyniło.
Przyjmuję zaproszenie. :)
OdpowiedzUsuń